czwartek, 9 maja 2013

Prolog

Pocałunek, który mnie sparaliżował. Ten dotyk sprawił, że nie potrafiłam się poruszyć. Nie wiedziałam co myśleć. Nie myślałam. Nie chciałam już myśleć. Poddawałam się temu. A gdy się skończył, stałam otępiała. Po chwili poderwałam się i pobiegłam. Biegłam przez las i potykałam się o wystające korzenie. Wiatr podwiewał moje włosy i zarzucał ich kosmyki na moją twarz. Maleńkie gałązki smagały mnie po nogach, kiedy nad nimi przebiegałam. Niedaleko majaczyło jezioro, w którym odbijał się blask księżyca. Pędząc spojrzałam na swoje dłonie. Źrenice rozszerzył mi się ze zdziwienia i przerażenia. Pokryte mazią, o konsystencji i kolorze krwi z delikatną domieszką srebra. Srebrna krew. Dostrzegłam, że całe ręce były w niej umazane. Zatrzymałam się. Podeszłam do spokojnej tafli, która stała teraz w miejscu niewzruszona. Spojrzałam na swoje odbicie i dotknęłam palcem wskazującym swojego policzka. Srebrne drobinki pozostały na nim. Pochyliłam się i dotknęłam wody, która pod dotykiem utworzyła pierścienie stopniowo rozwijające się i tak samo niknące, znów przywracając pierwotny wygląd. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana i pochylałam się próbując przeniknąć głębie, by w pewnym momencie wpaść do niej burząc cisze nocną. Z początku niegroźnie wyglądające jezioro, teraz okazało się bezdenne i niespokojne. Czułam jak mnie zasysa. Walczyłam z tym, ale równocześnie opadałam z sił. W chwili, gdy rzucałam, jak sądziłam, ostatnie trzeźwe spojrzenie na ląd, dostrzegłam tam wyciągniętą dłoń. Drżącą rękę wyciągnęłam spod powierzchni wody i złapałam cudzą kończynę. Wyglądająca na kruchą i delikatną złapała mnie mocno i pewnie i natychmiast wyciągnęła ze zbiornika. Nabrałam powietrza do płuc i gwałtownie zgięłam się w pół, plując wodą i.. krwią. Srebrną krwią. Podniosłam wzrok, żeby ujrzeć istotę, która mnie uratowała, ale tam już nikogo nie było. Poczułam na szyi muśnięcie warg. Szybko zwróciłam w tamtym kierunku spojrzenie, lecz był tam tylko mrok. Wszędzie nieprzenikniony mrok. Który rozświetlało tylko odbicie księżyca w jeziorze. I srebrzysta krew, której nie zdołała zmyć nawet konfrontacja z lodowatą tonią. Przeszedł mnie zimny dreszcz, od spodu kręgosłupa, aż po samą szyję. Zamknęłam oczy. Pocałunek motyla.

2 komentarze:

  1. Kurde! Ale wena <3 Super!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. czary jakieś, czytam z zachwytem i chce zobaczyć jak będzie sie to rozwijać.
    piekne <3

    OdpowiedzUsuń