Trzy godziny później dziewczyna była
już na nogach, w łazience na piętrze, tym samym, gdzie znajdowała się również
jej sypialnia. Rozczesała włosy, a po chwili zmierzwiła je ręką, bo w lekkim
nieładzie wyglądały lepiej. Następnie poszła do swojego pokoju i otworzyła
szafę wyciągając z niej czarne, skórzane legginsy, podkoszulek tego samego
koloru na ramiączkach oraz bordowy sweter, nieco dłuższy z tyłu. Podniosła
torbę z ziemi i zeszła na dół. Wzięła do rąk kubek herbaty. Piła powoli
przeglądając jednocześnie poranną gazetę, która spoczywała na stole, w kuchni.
Przeleciała wzrokiem po nagłówkach, ale żaden nie wydał jej się wystarczająco
interesujący, aby poświęcić mu więcej czasu na przeczytanie. Wstała, włożyła
oficerki, płaszczyk i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Do szkoły miała
dosyć daleko. Jako, że mieszkała na obrzeżach miasta, w starym domu, przy
lesie, musiała przejść ścieżkę wzdłuż innych domów, które znajdowały się
nieopodal jej działki, następnie iść ulicą, i po paru minutach dotarłaby na
przystanek. Vivianne jednak zazwyczaj szła w przeciwną stronę, niż opisana
powyżej. Podążała przez pole, gdzie wychodziła na szosie, znacznie bliżej
szkoły, niż poprzednia. Czekała tego poranka niecałą minutę, gdy podjechał
szkolny autobus. Wsiadła do środka i zajęła miejsce pod oknem. Zazwyczaj
dziewczyna ruszyłaby piechotą do placówki, ale pogoda i niewyspanie sprawiły,
że wybrała odmienny 'środek lokomocji' niż nogi. Wpatrywała się w niebo,
którego kolor, coś pomiędzy lekki błękitem, a popielatym, zapowiadał zbliżający
się deszcz, a w ostateczności mżawkę. Szarawe chmury powoli przesuwały się po
niebie, nie dając szansy na przebicie się maleńkim, porannym promieniom słońca,
które toczyły walkę z obłokami. Niestety, nie dane im było wygrać w tym dniu.
Dziewczyna uważała, że ma szczęście mieszkać w takiej okolicy. W takim mieście.
Samo miasteczko nie było może imponujących rozmiarów, jednakże było zupełnie
wystarczające dla mieszkańców, mające wszystkie sklepy, kina oraz inne ośrodki,
do których można było się udać, albo z powodu zainteresowań, albo dla zabicia
czasu. Przestronne lasy porastające okolice, oraz szosę z obu stron, ciągnącą
się dziesiątkami, a nawet setkami kilometrów, tworzące tak pospolity
widok dla amerykańskich krajobrazów. Miejscowość poczynając na górach
znajdujących się za miastem, gęsto zalesionych, pełnych dzikiej zwierzyny, przez
wartkie strumyki, a kończąc na spienionych falach zimnego morza o tej porze
roku, rozbijających się o strome ściany klifów była niesamowitym miejscem, w
którym chciało się spędzić choć parę chwil. Samochód zatrzymał się na
przystanku koło liceum. Nastolatka wysiadła z niego i przeszła przez
dziedziniec w kierunku południowych skrzydeł. Przed nimi czekała już na nią
Cassie. Była mieszkanką miasta dopiero od 2 lat. Vivianne podeszła do niej i dziewczyny
przywitały się.
-Spóźniłaś się
- Ah, jak zwykle czepiasz się wszystkiego,
Cass-roześmiała się Viv. Cassie była specyficzną osobą. Szczerą. Zawsze mówiła
co miała na myśli. No, prawie zawsze. Jeśli ktoś ją czymś zdenerwował to nie
szczędziła słów. Poza tymi, niekoniecznie pozytywnymi cechami, a przynajmniej
sposób w jaki je wykorzystywała nie wskazywał na ich pożytek, była ona
niezwykle sympatyczna. Potrafiła zarazić uśmiechem. Niesamowicie delikatnym i
subtelnym. Obie dziewczyny ruszyły do południowych skrzydeł. Z chwilą, gdy je
otwarły dała się słyszeć fala krzyków, wrzasków oraz wszelakich innych
dźwięków, jakie mogli wydawać jedynie uczniowie gimnazjum i liceum w czasie
przerwy. Chwile jeszcze rozmawiały, a gdy usłyszały dzwonek zwiastujący początek
pierwszej lekcji, każda udała się w swoim kierunku, poprzednio umawiając się na
następną przerwę w głównym holu. Jako, że obie dziewczyny miały różne fakultety
ich wspólna lekcja miała odbyć się dopiero po 9. Vivianne weszła do Sali numer
112 i szybko zajęła miejsce pod oknem, chwilę przed tym, jak Pani Roothson
zaczęła sprawdzać obecność. W takie poranki jak ten nikt nie potrafił się
skupić i myślami błądził gdzie indziej. Jak najdalej od spraw związanych ze
szkołą, nauką i tym podobnymi. Na samym początku była geografia, która szybko
dobiegła końca. Vivianne zupełnie nieświadoma tego o czym była lekcja,
poderwała się z miejsca i wyleciała z klasy z telefonem w dłoni, pisząc do
Cassie na temat ‘niesamowicie ważnej sprawy’, która najwidoczniej nie mogła
poczekać do ich spotkania na głównym korytarzu, od którego dzieliło ją chwile
drogi. Idąc tak zapatrzona w ekran komórki, wpadła na kogoś, trącając go
ramieniem i wypuszczając książkę od biologii, którą trzymała w ręce. Podniosła
ją, a następnie spojrzała w górę.
-Wybacz, tak pędziłaś, że nie zdążyłem Cię
wyminąć- rzekł Nathan, patrząc jej prosto w oczy.
-Nie ma sprawy..- odrzekła Viv i puściła oko.
Odeszła szybko kierując się w stronę Cassie, która już czekała na nią w umówionym
miejscu.
-Co tak długo Panno z Mokrą Głową?-zażartowała
przyjaciółka.
-Ah, Ty niecierpliwa-zaśmiała się Viv.-wpadłam
na Nathana- odrzekła, po czym
opowiedziała jej całe zajście.
-No tak, typowe. Zawsze musisz coś ze sobą
zrobić- uśmiechnęła się, po czym objęła ją ramieniem.-Co powiesz na malutki
wypadzik w góry, w ten weekend. Tak we dwie? Trzeba korzystać, póki jest
jeszcze w miarę ciepło.
-Oby było przyjemniej niż dzisiaj. Jeśli tak
jestem za! A tak przy okazji zjadłabym coś..- w chwili, gdy Vivianne to mówiła
zadzwonił dzwonek.
-Niestety, musisz poczekać na kolejną lekcję. –
powiedziała Cass, ciągnąc przyjaciółkę za rękę, w kierunku klasy, w której
miała odbywać się następna lekcja. Biologia. Zajęły miejsca w ławce znajdującej
się, mniej więcej po środku klasy. Wystrój klasy był typowo laboratoryjny, co
wskazywało na to, że odbywały się tu lekcje zarówno biologii, jak i chemii.
Ławki powoli zapełniały się uczniami klas drugich, jak i trzecich. Miejsce
przed nimi zajął Nathan z trzema kolegami. Viv zignorowała ich wszystkich zbyt
zajęta rozmyślaniami. W takie poranki często nie ma się ochoty na nic, snuje
się jedynie domysły na temat różnych nurtujących nas pytań, gnębiących spraw,
albo po prostu ucieka od rzeczywistości, po to by na chwile dać odpocząć myślom
od natłoku codziennych spraw. Od monotonii i rutyny. Popadanie w to drugie
ponoć jest szkodliwe dla samopoczucia. Póki co Viv nie odczuwała jeszcze
jakichkolwiek uboczności, a ostatnimi czasy faktycznie każdy dzień przebiegał
wedle ustalonego porządku. W czasie kiedy dziewczyny rozmyślała o powyższych
sprawach, dzwonek, który rozbrzmiał na korytarzu sprawił, że dziewczyna zdała
sobie sprawę, iż kolejną lekcje poświęciła na bujanie w obłokach.
-No, panienko, co wyniosłaś z dzisiejszej
lekcji?-usłyszała Cassie, która doskonale imitowała głos ich nauczycielki z
biologii.
-Jak zwykle ogromnie dużo. Pani lekcje są tak
fascynujące- zaśmiała się jej przyjaciółką, kręcąca tylko głową na samą myśl
nudnych lekcji biologii z ich nową belferką. Na następnej godzinie Cass miała
swój fakultet, więc zmierzyła w stronę budynku, po drugiej stronie dziedzińca.
Druga dziewczyna natomiast obrała kurs na szkolną stołówkę. Vivianne weszła do przestronnego pomieszczenia
i udała się do mebli pod oknem, ustanowionych i przystosowanych specjalnie w
stylu ‘szwedzkiego baru’. Nałożyła sobie sałatkę z makaronem, wzięła wodę
mineralną i zajęła miejsce przy pustym stole, na środku jadalni. Zaczęła
konsumować powoli posiłek, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Podniosła lekko
oczy ku górze i napotkała spojrzenie Nathana, kolegi z roku wyżej. Mieli razem
wspólne lekcje biologii i filozofii. Był on ciekawą osobą. Zdawał się pewny
siebie, nie zabiegał jednak ani o popularność, ani o jakiekolwiek uznanie, a
mimo to zawsze był otoczony przez gromadkę kolegów. Wszystkie te cechy
dopełniała tajemniczość, która w niesamowity sposób współgrała z pozostałymi.
Patrzył teraz na nią, w ten dziwny, specyficzny sposób. Zawsze, gdy napotykała
jego wzrok, czuła się naga. Jakby przeszywał ją na wylot, jakby znał jej
najskrytsze pragnienia, i najbardziej ukrywane tajemnice. Czuła się dziwnie
‘otwarta’. Szybko odwróciła twarz w innym kierunku, ale kątem oka widziała, że
patrzył na nią do samego końca, aż odłożyła tace do okienka kuchennego.
Opuszczając sale, zwróciła twarz w jego kierunku, a on nadal patrzył na nią,
prosto w oczy. Zdziwiona poszła na angielski.
Upragniony dźwięk, zwiastujący koniec lekcji
sprawił, że szkoła prędko opustoszała. Dziewczyna wyszła ze szkoły na dwór,
gdzie została niemile zaskoczona przez pogodę. W czasie, gdy jeszcze była w
szkole, deszcz mocno padał, by teraz, gdy ją opuszczała padała jedynie mżawkę,
która jednak z każdą minutą przybierała na sile. Vivianne szła w stronę
przystanku, a gdy znajdowała się w jego pobliżu zobaczyła odjeżdżający właśnie
autobus.
-Proszę się zatrzymać! Proszę zaczekać! – biegła
chwilę za nim, krzycząc. Niestety, pojazd odjechał. Szła żwawym krokiem po
poboczu drogi, kiedy usłyszała ogłos nadjeżdżającego auta. Przejechało koło niej
drogie, sportowe auto, które natychmiast rozpoznała. Nawet gdyby nie ujrzała
jadącego, to domyśliłaby się kto to, po tym jak samochód z impetem wjechał w
kałuże nieopodal Viv. Zatrzymała się jak zaskoczona i patrzyła z szeroko
otwartą buzią na swoje przemoczone do suchej nitki ubrania. Pojazd prowadził
nie kto inny jak Tom, chłopak z trzeciej klasy. Nie wątpiła w to, że przejechał
specjalnie przez kałużę, ani przez moment. Nie darzyli się zbytnią sympatią.
Był on osobą dumną, zarozumiałą, pewną siebie i lubiącą pokazywać swój tupet
oraz wyższość. Być może bywał przyjazny, ale nie dał dziewczynie, ani wielu
innym osobom poznać się z tej strony. Nie pozostało jej nic innego jak wrócić
prędko do domu i przebrać się, żeby zapobiec chorobie.
Po gorącym prysznicu panna Shires ubrała
szlafrok i usiadła na parapecie przyglądając się burzy, która rozpętała się za
oknem. Strugi deszczu spływały po oknie, łącząc się razem i tworząc zygzaki.
Szyba lekko zaparowała za sprawą różnic temperaturowych w środku, a tymi na
zewnątrz. Młoda nakreśliła jakieś wzorki opuszkiem, a następnie zmazała zarówno
je, jak i resztę szyby, aby móc podziwiać cud natury. Wielka błyskawica
przecięła ciemno granatowe niebo, rozświetlając na chwilę całą okolicę. Głośny
huk towarzyszący temu rozładowaniu dał się słyszeć w promieniu kilometra. Wiatr
wiał coraz mocniej, grzmoty co jakiś czas się odzywały. Gałęzie uderzały w
szybę, natomiast te mniejsze drapały, jakby prosząc o wpuszczenie ich do
środka. Wprawny obserwator zapewne dostrzegłby srebrną powłoczkę na listkach
pobliskich drzew. Mieniły się delikatnie w świetle księżyca, który zdołał się
przebić przez ciemne chmury. Teraz jaśniał dumnie na tle sczerniałego nieba na
wskutek burzy, co jakiś czas przysłaniany na parę sekund, lub dłużej przez
obłoczki, ciemne niczym węgiel. Młoda spoglądała jeszcze chwilę na rozciągający
się widok, po czym wstała i udała się na górę. Odwiesiła szlafrok do szafy i
weszła pod kołdrę w samej bieliźnie. Głowa zatopiła się w miękkiej poduszce, a
oczy powoli przymknęły. Dziewczyna zasnęła po chwili. Gdy nastolatka już spała
przez lekko uchylone okno, do pokoju wleciał malutki motyl o błękitnych
skrzydełkach, który przysiadł na parapecie kręcąc czułkami. Jeśli ktoś wierzy w
zbiegi okoliczności, mógłby spokojnie uznać, iż owad obserwował Vivianne.
Oto i pierwszy rozdział. W następnym postaram się zamieścić więcej dialogów. Ale wszystko w swoim czasie :)
Dialogów faktycznie trochę mało, ale treść bardzo interesująca. Dobrze zbudowane zdania, poprawna ortografia i interpunkcja. Już w pierwszym rozdziale pokazałaś, że między Viv, a Nathanem zrodzi się jakieś uczucie :3 Mrrr... :D No i oczywiście wrogie nastawienie do Toma, co również świadczy o tym, że coś się wydarzy ^^ Nie powtarzasz słów, co jest bardzo dobre. No i ciekawe zakończenie z tym motylem! Z niecierpliwością czekam na więcej :)) Kurde, rozpisałam się, jakbym była znawczynią polskiego XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :3
Meh, kocham Twoje komentarze i Ciebie kurczaku :D Buźka:*
Usuń