czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 3

Dziewczę biegło lasem. Wymijała żwawo ogromne iglaki, które miejscami rosły tak wysoko i gęsto, że nie widać było nieba. Zakręciła z powrotem na ścieżkę, przyspieszając za każdym razem kiedy usłyszała ryk. Chciała się odwrócić. Jednak za każdym razem ryk ją płoszył, więc odbiegała od tego pomysłu. Dotarła na urwisko. Nagle niespodziewanie z jej własnej piersi wyrwał się przerażający wrzask. Ziemia osypywała się, wiał wiatr. Czas wyrwać się z niewoli.
~*~
 Umówiła się z Cassie na dworze w czasie długiej przerwy. Przemierzyła szkołę szybkim krokiem, kierując się do skrzydła południowego. Przepychała się pomiędzy uczniami, torując sobie drogę do wyjścia. Drzwi akurat się domykały, więc prędko złapała róg dłonią, kiedy ktoś docisnął je z drugiej strony przycinając jej przy tym skórę na palcu. Jęknęła z bólu i zdumienia, które sięgnęło zenitu, kiedy zobaczyła kto za tym stoi.
-Thomas!
-Jakiś problem Shires?- zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć sarkazm. Jak zawsze.
-Ty jesteś problemem Camden.
-Odsuń się ode mnie, bo jeszcze mnie pobrudzisz. Ta koszula kosztowała więcej pieniędzy, niż Twój ojciec może zarobić na miesiąc. Ah, żeby tylko.- warknął. 
Rozszerzyła oczy ze złości, po czym wsadziła palce do ust i powoli go wyciągnęła, dokładnie przy tym oblizując. Ktoś widząc ten gest mógłby uznać go za wyzywający i prowokacyjny. W rzeczy samej, taki miał być.
-Uważaj, bo jeszcze zarazisz się prostactwem- syknęła.
-Ty jesteś jego uosobieniem- splunął na ziemie, uśmiechając się przy tym złośliwie. 
-Nienawidzę Cię, Camden.- warknęła.
-Wzajemnie Shires.- zmierzył ją pogardliwym wzrokiem, a potem poszedł w stronę swoich kolegów, którzy czekali pod wejściem do szkoły. Vivianne zaś ruszyła do miejsca, w którym umówiła się z Cass.
-Shires, ile można czekać?-zaczęła, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy dziewczyny zaniechała tego.-Co się stało?
-Tleniony idiota, pieprzony arystokrata..- wymamrotała pod nosem.
-Camden?- zaśmiała się Nixon.
-A któż by inny?- pokręciła głową, odpowiadając pytaniem na pytanie. Właściwie to nie pamiętała od kiedy się nienawidzili. Nie był to ani jej zdeklarowany wróg od początku, ani dawny znajomek. Ba. Nie pamiętała nawet kiedy się poznali. Jak widać, nie był to moment godny zapamiętania. Jednak kiedy zna się osobę jego pokroju nie sposób ją polubić, chyba, że zależy Ci na awansie społecznym, lub wybiciu się wśród towarzystwa. Typowa sprawa. Szkoła, dziewczyna i jej przyjaciółka, i gdzieś tam na końcu znielubiana osoba. Norma.
 Dzwonek zadzwonił zwiastując koniec przerwy.
-A to drań! Przez tą zaczepkę, czysto w jego stylu, straciłyśmy nasz wspólny czas na dzisiaj.- jęknęła Cassie rzucając niedopałek na chodnik i przydeptując go obcasem.
-Porachuję kości temu burżujowi.
-Nie rzucaj słów na wiatr, Viv.
-Zamilcz.-warknęła, co Cass skwitowała parsknięciem. 

 Zmęczona Viv zebrała rzeczy do ręki z blatu stołu w klasie. Kolejny dzień taki jak inne. Dodatkowo jej humor został znacznie nadpsuty przez Thoma, który zapewne zabiłby się, gdyby skoczył z poziomu swojego ego na poziom swojego IQ. Pokręciła głową na samo wspomnienie zdarzenia.
Nixon skończyła dzisiaj szybciej lekcje, a dodatkowo jej matka zwolniła ją z ostatnich lekcji, z powodu rodzinnego bankietu. "Nie ma czego zazdrościć. Viv- mówiła - zapewne po przygotowaniach popołudniowych, spędzę cały wieczór siedząc przy stole popijając poncz, zabawiając gości i odpisując na Twoje smsy pod stołem". Mimo wszystko, zawsze lepiej pomęczyć się z rodziną, niżeli cierpieć katusze na lekcjach angielskiego z profesorem Sprousem. Wyrwało jej się westchnienie, kiedy pomyślała, że to on przez najbliższy miesiąc będzie zastępował ich nauczyciela, pana Codiego. Odłożyła książki do szafki i przeszła przez Główne Drzwi. Kierowała się w stronę bramy, kiedy obok niej podjechał samochód.
-Hej Vivianne.- zawołał Nathan.- Może Cię podwiozę?- zapytał.
-Nie trzeba, naprawdę.-przechyliła głowę.
-Żaden problem. Poważnie.
-No nie wiem..-Wahała się. Połowa sukcesu.
-Dasz się podwieźć, albo będę Cię musiał porwać.-miała już odpowiedzieć, kiedy ją uprzedził.- widzę, że się ciągle wahasz, obie opcję są kuszące?- zapytał, a ona wybuchnęła śmiechem. Pokręciła głową i wsiadła do auta na miejsce pasażera. "Wygrał" pomyślała. "Wygrałem" pomyślał.

Podrzucił ją pod jej dom. Podniosła torbę z ziemi.
-Dziękuje za podwiezienie.- uśmiechnęła się.
-Mówiłem Ci, że nie ma sprawy.- odparł, po czym zapytał niespodziewanie.- Miałabyś kiedyś czas?- Prawdę mówiąc pierwsza myślą, jaka przyszła do głowy Vivianne brzmiała "Cassie Nixon zawsze czuję, kiedy coś jest grane". Dopiero po tym rozważyła propozycję.
-Kiedyś na pewno.- uśmiechnęła się zawadiacko.
-Obym zdążył przed śmiercią.- zaśmiał się. "Wygrała" pomyślał. "Wygrałam" pomyślała.


Z ogromnej jadalni dobiegały śmiechy i odgłosy rozmów. Pomieszczenie miało wysoki sufit i całe było urządzone w kolorach beżu, bieli oraz odcieni wanilii i ecru. Na środku pokoju stał długi stół ze szklanym blatem i drewnianymi nogami z drewna różanego, który był teraz przykryty eleganckim obrusem. Dokładnie nad stołem wysiał mały kryształowy żyrandol. Goście rozmawiali z domownikami co chwila racząc się ponczem, winem, rocznik 1987, a także potrawami przygotowanymi przez panią domu. Każde danie było sowicie nagradzane pomrukami zadowolenia w czasie konsumpcji i słowami pochwały, które mile łechtały ego gospodyni. Córka przyjmujących siedziała przy stole i popijała z kieliszka napój. Rozmawiała z kuzynami, których nie widziała od Dnia Niepodległości. Ich rodzina co roku w 4 lipca oraz inne ważne święta spotykała się wspólnie na uroczystym obiedzie, raz u jednych, raz u drugich, na dworze lub w środku, w zależności od pory roku, a dodatkowo widywali się na rodzinnych bankietach. Młoda potakiwała teraz głową rozmawiając z kuzynem Willem. Telefon, który znajdował się w kieszeni jej spodni za wibrował informując o nowej wiadomości. Przeprosiła na chwilę obecnych i wyszła szybko do przedpokoju, gdzie odebrała smsa:
"Cassie Nixon nudzi się na bankiecie. Czy nie wypiłaś zbyt dużo ponczu? Uważaj na północne wiatry i zawrotną prędkość".
Zdziwiona wpatrywała się w ekran. Numer, z którego wysłano wiadomość był ukryty, więc nie mogła go porównać z żadnym z listy kontaktów. Schowała telefon z powrotem do kieszeni i wróciła do reszty.

 Ojciec Vivianne wrócił do domu późnym wieczorem. Wszedł do kuchni i zaparzył sobie herbaty. Wykonał w między czasie dwa służbowe telefony i odłożył komórkę.
-Witaj Vivianne. Jak Ci minął dzień?
-Dobrze tato.- odpowiedziała.- dzień jak co dzień.- pokiwał energicznie głową.
-Mnie też dobrze. Mnie też.- uśmiechnął się. Na tym skończyła się ich rozmowa, bo kolejny telefon odwrócił uwagę pana Shires od córki. Wzruszyła ramionami i poszła do salonu. Usiadła na kanapie i oglądała telewizje. Tak upłynął jej wieczór i, o dziwo nie zaliczyła go do bardziej udanych. Próbowała się skontaktować z Cassie, ale nie odbierała telefonu, więc zrezygnowała z dalszych prób.
 Rano obudził ją wiatr wyjący za oknem i wprawiający w ruch gałązki brzozy, które raz po raz szurały po oknie. Roztargniona usiadła na łóżku i tępo wpatrywała się w okno. Piątek. Tak więc nie musi wstawać. Z powrotem położyła głowę na miękkiej poduszce. Kręciło się jej w głowie, więc wstawanie odłożyła na potem. Bardzo potem. Kiedy bardzo potem minęło wstała i ubrała ciuchy, przeznaczone na noszenie po domu. Zeszła na dół i wyjrzała za okno. Wiatr wiał po pustym polu, niebo przybrało barwę wypranego błękitu, gdzieniegdzie upstrzone białymi obłoczkami. O tej porze roku słońce dzień w dzień walczyło z chmurami o dominację na niebie, i coraz częściej przegrywało. Z każdym dniem promienie stawał się coraz słabsze i bledsze, nie grzały już tak, jak wcześniej. Dzisiaj nieśmiało wyglądały i przypominały o swojej obecności. Vivianne miała nadzieję, że dzisiaj wyjdą zwycięsko z tego boju. Koło południa, kiedy gdzieś tam u góry, poza granicami planety, ogromna ognista kula zaparła się w swym żarze, a blady nieboskłon postanowiło na chwilę usunąć się w cień, łagodne promyczki musnęły skórę mieszkańców miasta. Shires wyszła z domu i położyła się w polu rozkoszując ostatnimi jesiennymi dniami. Niewiele trzeba do pełnego relaksu. Po raz kolejny wykręciła numer Cassie i kiedy usłyszała jej głos jęknęła.
-Cass, do czego Ci telefon skoro nawet go nie odbierasz?
-Kiedy zabawiasz rodzinę Nixon, uwierz mi, nie śmiesz odbierać telefonów. A pod czujnym okiem moich rodziców jest to wręcz samobójstwo.
-Rozumiem, głęboko Ci współczuję, ale sądzę, że sms załatwiły wszystko.
-Nie miałam czasu.
-Powiedzmy, że Ci wierze.
-Powiedzmy, że czuję się tym uradowana.
-Świetnie. Właśnie leże w polu, mój tata pojechał w delegacje, po raz drugi w tym miesiącu pozwolę sobie wtrącić, a ja nudzę się niemiłosiernie. Czy potrafisz na to zaradzić?
-Chciałabym. Goście dzisiaj już jadą, więc po południu będę u Ciebie i coś wymyślimy.
-Zgoda. Trzymaj się i.. uważaj na siebie.- rozłączyła się.

 Po drugiej stronie Cassie odsunęła telefon od ucha, spojrzała na wyświetlacz i zastanawiała się ile jeszcze będzie musiała spędzić czasu z gośćmi. Odłożyła telefon na blat kuchenny i dopiła kawę z kubka. Jej mama właśnie mieszała zupę w garnku. Młoda nie miała pojęcia po co takie ilości jedzenia, skoro wczoraj zjedli ledwo połowę z tego co naważyła. Pani Nixon dorzuciła szczyptę soli do wywaru i ponownie zamieszała.
-Wybierasz się do Vivianne?- zapytała.
-Owszem. Jak pojadą goście.-odparła.
-No dobrze. Choć nie wiem czy powinnaś. Czy wiesz, że dzisi..- zaczęła coś mówić, ale Cassie przestała jej słuchać. Kiedy matka zaczynała się nakręcać ciężko było na niej skupić uwagę. Nastolatka powoli się podniosła i po cichu wycofała z kuchni zostawiając tam rodzicielkę mówiącą, teraz już do siebie. Wbiegła, najdelikatniej jak potrafiła po schodach i zamknęła się w swoim pokoju. Położyła się na łóżku przewieszając nogi przez ramę łóżka. Wiatr za oknem delikatnie poruszał liście na gałęziach pobliskich drzew. Dziewczyna podeszła do okna, otwarła je i wychyliła głowę. Czas wracać.
Zeszła na dół, udając, że cały czas tam była.
-Hej Cassie, chodź do nas!- zawołał jej wujek, brat ojca. Podeszła więc do nich.- Napij się z nami, dzieckiem już przecież nie jesteś od dawna.- poruszył brwiami i roześmiał się, jakby powiedział niesamowicie zabawny dowcip. Młoda usiadła koło niego na fotelu i również się uśmiechnęła. Lubiła go. Wiecznie pogodny, a przynajmniej w towarzystwie rodziny. Nie pozwalał, żeby trudy codzienności przesiąknęły rodzinną atmosferę. Podał jej kieliszek ponczu. Dziewczyna wzięła go do ręki i upiła łyk. Cassie Nixon, rozważnie..

Minęła godzina szesnasta trzydzieści i małżeństwo wraz z dziećmi wsiadło do samochodu po uprzednim pożegnaniu się z rodziną i odjechali. Cassie wbiegła do pokoju przebrać się i zabrać torebkę. Wrzuciła do niej telefon, klucze do domu i aspirynę. Potem zbiegła na dół wołając, że jedzie do Vivianne i trzasnęła drzwiami nie czekając na jakikolwiek odzew ze strony rodziców. Mama coś za nią wołała, ale ona siedziała już w samochodzie i odpalała go. Ruszyła zaraz po tym. Auto nie przejechałoby przez polną ścieżkę, więc skierowała się na główną drogę. Pojazd gładko sunął po jezdni, a na drugim pasie co jakiś czas przejeżdżał samochód. Po jakimś czasie wjeżdżała na zakręt, kiedy jakiś kierowca postanowił ją tam wyminąć i dociskając pedał gazu do końca wyprzedził, zmuszając ją do gwałtownego skręcenia w bok. Rzucając za nim nawiązką przekleństw z powrotem przyspieszyła. Wiatr omiótł samochód.

-Z północy naciągają silne wiatry, prosimy o zachowanie ostrożności kierowców oraz wszystkich wyruszających w lasy, bądź w góry. Chmury naciągają z granic Kanady i będą się rozciągać w naszym kierunku i według metrologów powinny ustąpić i przenieść się na południe już jutro. Dziękuje za uwagę i zapraszam na jutrzejsze wiadomości.- prezenterka uśmiechnęła się do kamery, a obraz po chwili zmienił się ukazując reklamy. Megan Nixon mocniej ścisnęła nóżkę kieliszka.
~*~
Trzeci rozdział, tym razem zebrałam się w sobie i napisałam go zadziwiająco szybko ;d
Wena dopisuję, więc mam nadzieję, że kolejny pojawi się równie prędko.
Do napisania:>> 

3 komentarze:

  1. Uwiodłas mnie *o* Na pewno będę czytać! + łap obserwa ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, wzajemnie! Zakochana z wzajemnością, hahaha. Ty również:*

      Usuń
  2. Estera, teraz czas na wulgarną Adę XD Zajebiste, kurwa, ale pojebałaś co chwilę enter dawać? XD Gubiłam się przez to, ale jestem mądra i się odnalazłam, więc masz bardzo dobry :D Niech ci się mordka szczerzy :D Słownictwo, ortografia fleksja, gramatyka - bez zarzutu :D Końcówka najlepsza <3 Kocham Cię misiaczku! Nie przeskakuj tak z akcji do akcji, to będzie ode mnie celujący :*

    OdpowiedzUsuń